I ja wreszcie tu dotarłam! A nie było łatwo. Z racji odległości , jak i dostępności dla fotografujących, na Stawy Milickie trafiłam dopiero teraz, ale lepiej późno niż wcale. Pozwolenie na fotografowanie w tym miejscu i budowanie czatowni posiada niewielu dlatego my skorzystaliśmy z warsztatów Marka Kosińskiego http://www.wildlifephotography.pl, (aktualnie wildforest) to informacja dla osób które mnie pytają o szczegóły. Gdy w dniu przyjazdu przedzieraliśmy się przez trzcinowisko miałam wrażenie, że jak już dotrzemy na miejsce to z pewnością nie dam rady wrócić w ciemnościach, i przyjdzie mi czekać w trzcinach na pierwsze mrozy, które zetną błoto i po lodzie wrócę na brzeg. Nigdy wcześniej nie brodziłam w takim głębokim błocie w woderach, które zresztą przy każdym kroku bagno zasysało i próbowało pochłonąć razem z moimi nogami. W dodatku towarzyszył mi lęk przed upadkiem w tę, nie da się ukryć niezbyt przyjemnie pachnącą, breję. O wysiłku z tym związanym nawet nie wspomnę! Gdy już w czatowni poczułam pod stopami twardą podłogę z palet i kiedy wyrównał się mój oddech, otarłam pot z czoła, kilka razy przetarłam okulary, świat wydał się już piękniejszy, a błotne potwory schowały się we szuwarach Po pewnym czasie zaczęły się pojawiać czaple polujące tuż przed nami. Niebawem także zobaczyliśmy pierwsze jelenie, trochę daleko ale dla mnie to i tak niezła gratka. Dotychczas nie miałam okazji oglądać ich za często. Szkoda tylko, że pogoda taka z tych najmniej przyjaznych fotografii, czyli szaro - buro i ponuro.
W wielu miejscach w Polsce można fotografować noclegowiska żurawi, podobnie jak rykowisko ale to tu przyjeżdża się żeby zobaczyć brodzące w wodzie jelenie a wokół setki a nawet może tysiące ptaków. Mnie to się niestety nie do końca udało, ale i tak to co zobaczyłam na długo zostanie mi w pamięci. To jest niesamowite uczucie gdy człowiek siedzi w ukryciu i słyszy wokół tysiące ptasich głosów, łopot tysięcy skrzydeł tuż obok i czuje się częścią tego ptasiego świata. Gdy przed zmrokiem żurawie zlatywały przed naszą czatownią na chwilę pojawił się ślad słońca i wszystko zabarwiło się na różowo, jakież to były magiczne chwile. A kiedy pojawił się jeleń, światła było tak mało, że ledwie udało mi się wyostrzyć, tym bardziej, że młody byk szybko poruszał się a moje ręce drżały z emocji.
Pomimo obaw, że mój powrót z czatowni nastąpi dopiero zimą, po pierwszym mrozie, jakimś dziwnym sposobem udało się wrócić i powtórzyć tę sztukę jeszcze kilkakrotnie J a na dowód mam zdjęcia.
Fotografowanie o zmierzchu czy przed świtem nie jest łatwe, trudno wyostrzyć gdy niemal nic nie widać, autofocus szaleje, a ostrzenie w trybie manualnym, przez zaparowane na rozemocjonowanej twarzy okulary , też nie jest łatwe. Na szczęście dzięki pomocy współtowarzyszy i ich dobrym radom, podołałam. Ze stawów wróciłam z wieloma zdjęciami , które można oglądać w różnych miejscach na mojej stronie , serdecznie zapraszam!
Do mapy moich ulubionych miejsc dołączyło kolejne, Teremiski. Oczywiście miejsce znane mi już wcześniej, lubiane z racji wykonanych tam zdjęć, teraz jednak odkryte na nowo i z nowymi atrakcjami.
Teremiski, jak mówią niektórzy, leżą w białowieskim trójmieście, Budy- Teremiski – Pogorzelce. I to właśnie tu powstaje bardzo duża część zdjęć żubrów, w tym zdjęcia najbardziej znanego w okolicy żubra, Wikinga. Nie da się ukryć, że moje najlepsze zdjęcia żubrów także powstały w tej okolicy
W tym roku postanowiłam znaleźć się jak najbliżej żubrów, ponieważ wydawało mi się, że w Teremiskach żubry są pewne. Gdy przez dwa dni nie spotkaliśmy żadnego, musieliśmy zacząć szukać w innych miejscach. I tez nie od razu znaleźliśmy. Wracając jednak do Teremisek, wybór miejsca na kwaterę był równie ważny jak okolicy do fotografowania. W końcu na urlopie ważny jest i wypoczynek! A wypoczynek w gospodarstwie Pod Lasem był zagwarantowany. Położony na skraju wsi, tuż pod lasem zapewniał atrakcje przyrodnicze i sielską atmosferę, która bardzo mi odpowiadała. Z rozrzewnieniem będę wspominała, towarzyszący mi w nocnych spacerach zapach świeżo pieczonego chleba, smak pomidorów i ogórków prosto z krzaka, rydze codziennie dostarczane przez sympatyczną Gospodynię i smak popijanej mięty i melisy, oczywiście suszonej w domu. Na podwórku od rana słychać rudziki, z daleka niesie się głos sóweczki, a w nocy odgłosy rykowiska tuż za płotem i puszczyk fruwający nad głową. A jeszcze żeby było zabawniej, gdy mówiłam Gospodarzom o tym, że jeszcze w czasie tego pobytu nie widziałam żubra, usłyszałam, że Wiking to siedzi w ciepłe dni w zagajniku za płotem! Poszłam i Wiking był we własnej osobie, pogryzał marchew i kapustę przyniesioną przez okolicznych mieszkańców. Od czasu do czasu podnosił się i posilał trawą i pokrzywami.
Na zdjęcia jeździliśmy po najbliższej okolicy przed świtem i o zachodzie słońca, pozostały czas spędzaliśmy na miejscu, upalna pogoda i mocne słońce nie służyły fotografowaniu ale ja próbowałam, ot choćby w lesie.
Była też magiczna sesja z Wikingiem w roli głównej o poranku, najpierw przed wschodem słońca, niemal po ciemku i we mgle , a następnie we wschodzącym słońcu. Działo się!
Zrobiłam jeszcze wiele zdjęć w najbliższej okolicy dołączyły do zdjęć z poprzednich pobytów w tych miejscach . Lubię takie miejsca z klimatem, gdzie można dobrze spędzić czas o każdej porze roku. Polecam białowieskie trójmiasto .
Może to wydawać się dziwne, że tak późno dotarłam nad Bug z aparatem. Owszem przejeżdżałam wielokrotnie, nawet dawno temu podziwiałam rozlewiska ze wzgórza w Drohiczynie, ale na prawdziwe przywitanie z krainą Bugu przyszedł czas właśnie teraz. Nie rozczarowałam się to oczywiste ale, że wrócę zachwycona i oczarowana to raczej nie spodziewałam się. Jasna sprawa, że jeśli ma się do dyspozycji zaledwie trzy dni to należy skorzystać z rad, a jeśli to możliwe z pomocy , kolegów którzy znają te okolice ,, jak własną kieszeń „ . Naszym przewodnikiem po nadbużańskich łąkach był Andrzej , gdyby nie On musielibyśmy większość czasu którym dysponowaliśmy stracić na rozpoznanie. Kilka bocznych dróg którymi nas poprowadził pierwszego dnia wykorzystaliśmy w kolejne, już samodzielnie przeczesując okolicę. Najbardziej spodobała mi się droga przez łąki , wzdłuż rzeki z widokiem na Górę Zamkową, Collegium Nobilitum i katedrę.
W tym miejscu wystarczyło robić obrót wokół własnej osi a z każdej strony widok niemal zapierał dech w piersiach O poranku ze wszystkich stron dobiegają odgłosy ptasiej krzątaniny , wiele z obłędem w ptasim oku szuka pożywienia dla swoich wiecznie głodnych maluchów, kolejne głośnym śpiewem zaznaczają swoje terytorium a jest też spore grono miłośników wygrzewania się w porannym słońcu.
Postanowiłam czas spędzony nad Bugiem wykorzystać do ostatniej minuty, dlatego nawet w południe błąkałam się wzdłuż rzeki szukając przyrodniczych atrakcji. Rzeka przyciąga wiele zwierząt , nadrzeczne drzewa i krzaki dają schronienie wielu ptakom, chyba najwięcej jest gąsiorków, miałam wrażenie, że niemal na każdym krzaku siedzi gąsiorek! Stada filuternie wywijających ogonkami pliszek, makolągwy , dudki, dzięcioły, czaple, bociany jednym słowem bogactwo!
Niestety załamanie pogody przedwcześnie zakończyło nasz i tak krótki pobyt w Serpelicach. Zanim jednak wyjechaliśmy udało mi się sfotografować derkacza. Dotychczas znany ze słyszenia tym razem ukazał się w całej swej pięknej postaci na środku polnej drogi, którą jechaliśmy aby obserwować tęczę. Było już dosyć późno i robiło się ciemno ale na szczęście udało się! Co prawda pierwsza seria zdjęć była do wyrzucenia ponieważ nie zmieniłam ustawień ale udało się poprawić. Planowałam o świcie ruszyć na kolejne spotkanie z derkaczem ale niestety ulewa pokrzyżowała mi plany.
Prawie zapomniałam o jeszcze jednym spotkaniu , które też wspominam z radością czyli moja pierwsza fotografia jeża. Szybko umykał na swych krótkich nóżkach ale ja zdążyłam zrobić zdjęcie, aż się zdziwiłam J Gdy teraz wspominam ten wyjazd to sama jestem zaskoczona , że tak wiele udało się zobaczyć. Do kolekcji ulubionych miejsc dołączyła Kraina Bugu, będę tam wracała.
Ostatnio mam coraz mniej czasu na zdjęcia, często udaje się wygospodarować zaledwie dwa, trzy dni a to jest bardzo mało na nowe tematy. Jeździmy więc w dobrze znane miejsca, na przykład nad Biebrzę. Po przyjeździe od razu ruszyłam w teren sprawdzić jak rzeka zmieniła się od mojego ostatniego pobytu, przed trzema miesiącami. No, cóż nie da się ukryć, że zrobiło się trochę sucho ale ptaki są. Pod tym względem moje ulubione miejsce w Olszowej Drodze jeszcze nigdy mnie nie zawiodło! I na powitanie spotkanie z pliszką cytrynową.
Poranek drugiego dnia to fantastyczny wschód słońca na mojej ulubionej, a jakże, grobli Oj działo się , zwłaszcza wtedy gdy na łąkę ruszyły koniki polskie. Stado pasło się , wokół szalały kukułki, fruwały pliszki , śpiewały trzciniaki i dziwonie. Na większości zdjęć z tego poranka dominuje kolor pomarańczowy.
W ciągu dnia ostre słońce nie sprzyjało fotografowaniu dlatego przeniosłam się do lasu licząc na to, że drzewa nieco rozproszą światło i uda się zrobić zdjęcia. Myślałam głównie o dzięciołach czarnych, które odzywały się cały czas w tej samej okolicy. Nie do końca to się udało ale poczynione tego dnia obserwacje przydały się kolejnego dnia .Z rozstawionej we właściwym miejscu czatowni udało się zrobić zdjęcia dzięciołów.
Wieczorne ognisko z fruwającym nad sama głową puszczykiem , z kotem Dżeksonem na kolanach i psem Burkiem przy nodze , zakończyło ten długi dzień . Kolejny poranek spędziliśmy na Białym Grądzie ale ze smutkiem muszę stwierdzić, że ptaków w tym miejscu było naprawdę mało. Kiedyś to miejsce tętniło ptasim życiem. Stada rybitw, bocianów , czapli ,które można oglądać na moich starych zdjęciach , to już przeszłość , susza zrobiła swoje. Nie znaczy to, że nie warto tam się wybrać. Piękne widoki, wschód i zachód słońca, czy też nocne zdjęcia dostarczą wiele emocji , mnie jednak brakuje tego ptasiego bogactwa. Na pocieszenie zaśpiewała dla mnie rokitniczka.
Najlepiej sprawdza się jednak nad Biebrzą objazd bocznymi drogami. Dlatego z Białego Grądu ruszyliśmy w stronę Okrasina i tam na polach i przy drodze wreszcie stada ptaków tak typowych dla tych okolic. Bociany, czajki, szpaki w coraz większych stadach , spacerujące pary żurawi , młode dudki uganiające się za rodzicami. A przy drodze cieszące oko maki, chabry, rumianki…Zdjęcia robione z samochodu czasem z podchodu. Potem dalszy objazd Wólka Piaseczna, Goniądz, Dolistowo i kolejne przydrożne spotkania z gąsiorkami, skowronkami, trznadlami, pliszkami, pokląskwami, żurawiami, od razu lepiej!
I trzeba się pakować . Nie wiem jak to jest ale na takich wyjazdach czas płynie trzy razy szybciej .
Za mną kolejny pobyt w Puszczy Piskiej. Tym razem mieliśmy trochę więcej czasu i mogliśmy cieszyć się przez prawie tydzień pięknem mazurskiej przyrody. Punktem numer jeden na mojej liście marzeń był oczywiście rybołów, zamierzałam jednak być czujną i nie stracić żadnej z miejscowych fotograficznych atrakcji. Stanowiska do obserwacji i fotografowania rybołowa, stworzone przez Krzysztofa, naszego gospodarza, są unikalne i dlatego cieszą się takim powodzeniem wśród osób fotografujących ptaki. Myli się jednak ten, który myśli, że wystarczy usiąść, wystawić aparat i już mamy zdjęcie! To jednak dzika przyroda. Są dni kiedy ptak tylko szybuje nad jeziorem i sprawdza naszą cierpliwość i gotowość, a był też jeden dzień gdy w ciągu kilkunastu minut polował dwukrotnie. Czasem wystarczyła chwila dekoncentracji i kilka godzin czatowania kończy się z pustą kartą. Wystarczy jednak jedno udane zdjęcie i już zapomina się o niepowodzeniach Ja zresztą wykorzystywałam każdą chwilę na fotografowanie i z radością witałam pojawiające się na jeziorze perkozy, mewy, kormorany czy gągoły.
Moje drzewo obfitości znalazłam w bułgarskim Ognyanovo liczącym zaledwie kilka zamieszkałych domostw, w sadzie jednego z nich rośnie, już na wpół uschnięty, orzech włoski. Chyba już nikt nie pamięta ludzi, którzy posadzili drzewo i jako pierwsi cieszyli się jego darami. Ludzi nie ma a drzewo nadal cieszy, może nie do końca tak jak spodziewali się pierwsi gospodarze. Na pierwszy rzut oka drzewo niewiele ma wspólnego z antycznym rogiem obfitości ale to tylko pozory. Wystarczy ukryć się w czatowni naprzeciw i patrzyć, za chwilę drzewo zaczyna darzyć :-) Obfitość gatunków ptaków, które można obserwować na drzewie dotarła do mnie dopiero w czasie drugiego pobytu, starałam się wykorzystać więc każdą chwilę na drzewie obfitości. Ponad dwadzieścia gatunków ptaków zaledwie w kilka godzin obserwacji. Kilka gatunków sprawiło mi wielką niespodziankę, gdyż widziałam je po raz pierwszy, tak było turkawką, ortolanem, trznadlem czarnogłowym. Ale chyba najbardziej dumna jestem ze zdjęć wilgi, którą, dość trudno sfotografować.
Ptaki chętnie przysiadały na uschniętych konarach drzew, z których miały doskonały widok na całą okolicę . Drzewo rośnie na trasie przelotów wilg, które mają gniazda w niedalekim zagajniku a do sadu w którym rośnie drzewo obfitości przylatują na smakowite owoce morwy i wiśnie. Na pokrytych porostami gałęziach żerują dzięcioły, udało mi się sfotografować cztery gatunki.
W tym roku najbardziej zaskoczył nas dudek, który całymi godzinami hupał na drzewie, potrafił przez godzinę bez przerwy! Pierwsze odgłosy z drzewa dochodziły już przed wschodem słońca. Ledwie ucichły nocne odgłosy syczka a już pojawiał się dudek. W zeszłym roku pobudkę zapewniały trzy kukułki szalejące w sadzie, przeganiane przez wilgi.
Także moje ulubione raniuszki pojawiły się na drzewie.
Pojawiła się także wiewiórka. I mogłabym dłużej w końcu to drzewo obfitości......
Początek tego roku nie należał do zbyt udanych pod względem fotograficznym , potrzebowałam zatem jakiegoś sukcesu, najlepiej w postaci dobrego zdjęcia ptaka, którego nie miałam dotychczas w swojej galerii . Taka okazja nadarzyła się w połowie maja , w czasie wyjazdu do Puszczy Piskiej. Był to mój drugi wyjazd w to miejsce, poprzednim razem zrobiłam kilka w miarę przyzwoitych zdjęć z czego jedno z którego jestem bardzo dumna.
W tym roku bohaterem mojego pleneru został rybołów. Dwa poranki nad jeziorem Majcz zaowocowały kilkoma kadrami, które zostały ozdobą mojej galerii.
W ciągu czterech godzin ptak polował trzykrotnie a zdjęć zaledwie kilka. Kolejnego dnia cztery godziny czatowania i żadnego przyzwoitego zdjęcia! Lekcja pokory jaką daje natura Na rybołowie , na szczęście, nie skończyło się . Polująca czapla, mewa śmieszka, perkozy, gągoły stały się bohaterami kolejnych zdjęć , czasem niestety odwracały uwagę. Gdy robiłam zdjęcie dzięcioła czarnego żerującego z tyłu czatowni przegapiłam nalot rybołowa!
Niestety nie udało mi się sfotografować orlika krzykliwego, ani kani rudej. Na pociesznie zostały zdjęcie kukułki, błotniaka i oczywiście krętogłowa. Krętogłowa miałam w swojej galerii ale czułam pewien niedosyt w tym temacie i dlatego jego charakterystyczny głos rozlegający się przez cały dzień wokół leśniczówki w której byliśmy gośćmi, napełnił mnie radością. A potem pozostało zrobić zdjęcia. Udało się .
Nie byłabym sobą gdybym oparła się pokusie fotografowania kotów zamieszkujących gościnną leśniczówkę. Jednak moje serce skradł inny futrzak, królik , któremu trudniej było zrobić zdjęcie niż krętogłowowi !
Szkoda, że na fotografowanie zostało tylko dwa dni, mam jednak nadzieję , że dane mi będzie jeszcze nie raz odwiedzić leśniczówkę w Lipowie nad jeziorem Majcz i jego miłych gospodarzy
Gdy w zeszłym roku zaczęto przebudowę "Carskiej", a na szczęście tylko werbalny, choć wręcz histeryczny atak na nietutejszych, którzy ośmielili się zaprotestować przeciwko nieprzemyślanej do końca formie prac nie zachęcał do wyjazdu nad Biebrzę, poczułam , że trzebaby znaleźć nową miejscówkę na nasze fotowyprawy. Wybór był oczywisty - Puszcza Białowieska . Puszcza nie była mi całkiem obca ale ze względu na odległość, nie miałam okazji poznać jej tak dobrze jak bym tego chciała... bądźmy szczerzy: po prostu wciągnęły mnie bagna. Faktem jest , że zbyt wiele czasu na rozpoznanie nie było , zaledwie trzy dni , to mało jeśli chce się powalczyć o dobre kadry . Ale od czego jest internet i dobrzy ludzie, którzy pomogą odnaleźć się człowiekowi w prastarej puszczy. Dzięki pomocym wskazówkom Karola, Mateusza, Mariana i Jacka mogliśmy śmiało ruszyć na podbój ostatnich w Europie lasów pierwotnych. A jest o co zawalczyć , żubry , sóweczki , dzięcioły , jarząbki a może o puszczańskiego skrzata ??? Trochę wyobraźnia mnie poniosła
Chyba jednak najbardziej marzyłam o zdjęciu żubra we wschodzącym słońcu , w mroźny poranek z parującym grzbietem i buchającą z nozdrzy parą czyli…. parowozu.
Puszcza jednak zazdrośnie strzegła swych skarbów, musiało upłynąć trochę czasu , przeczekaliśmy wiatry, chmury , deszcze , aż wreszcie nadszedł TEN dzień, słoneczny , mroźny , bezwietrzny a z nim upragnione zdjęcia.
,, Majestatyczny , wielki stał pośród polany
W brzasku słońca Król Puszczy , jakby zadumany
Ocknął się , potrząsł brodą , rozpalił źrenic e
przed bóstwem dnia schylił rogów półksiężyce ‘’
Jan Jerzy Karpiński Wschód słońca w Puszczy
Niezapomniane wrażenia , dlatego jedno z moich ulubionych zdjęć z tego poranka trafiło na stronę główną . To zdjęcie pokazuje także drogę jaką przebyłam od moich pierwszych zdjęć do dnia dzisiejszego i jak wiele jeszcze pracy przede mną , bowiem nie do końca wykorzystałam możliwości tego poranka . Ten wielki dzień miał też ciąg dalszy , zobaczyłam swoją pierwszą sóweczkę ! Zdjęcia sóweczki z tego dnia nie są tak spektakularne jak zdjęcia żubrów , jednak możliwość oglądania z bliska tej najmniejszej sowy było niezapomnianym przeżyciem (i jak się później okazało zapoczątkowało dobrą passę na resztę roku jeśli chodzi o fotograficzne spotkania z sowami). Fotografowane dotychczas przeze mnie ptaki były bardzo płochliwe , trudno było zmniejszyć dystans, fotografowanie wymagało czatowania , maskowania i przeróżnych sztuczek a tymczasem sóweczka fruwa obserwatorom nad głowami , siada zaledwie metr dwa od fotografującego i siedzi nawet kilkanaście minut nieruchomo, wymarzona modelka !!!
Mam nadzieję ,że jesienią uda mi się zdjęcia poprawić , może jeszcze trafi się dzięcioł trójpalczasty a może jarząbek !!!
Pozdrawiam.
Czyli jak wreszcie udało mi się sfotografować sowy . Może jeszcze nie wszystkie ale początki mam już za sobą . Pierwsza sowa jaką spotkałam to był puszczyk w rezerwacie ścisłym w Białowieży wiosną 2011 . Po kilkugodzinnej porannej wyprawie do rezerwatu z Arkiem Szymurą, bardzo ciekawej chociaż warunki pogodowe nie sprzyjały , było bardzo zimno , deszczowo , ciemno i ponuro , o zdjęciach nie było mowy ,wychodziliśmy już z rezerwatu i taki mały promyczek w postaci puszczyka w bardzo puszczańskiej dziupli pojawił się na pożegnanie . Pierwsza sowa w życiu !
Potem długo , długo nic. Wszak wiadomo sowy to trudny temat zwłaszcza dla początkujących .
W zeszłym roku w Bułgarii dowiedzieliśmy się , że tam w każdej wsi jest jakaś pójdźka ale udało się tylko z daleka zrobić dokumentacyjnie.
W tym roku i do mnie los postanowił uśmiechnąć się , najpierw sóweczką w Białowieży.
A następnie w Bułgarii pójdźką i syczkiem.
I wreszcie znowu puszczyk ale taki powiatowy własny.
I jak na razie to wszystko , mam nadzieję , że szczęście będzie mi nadal sprzyjało i uśmiechało się sowami.
Pozdrawiam .
Oczywiście fotograficzne. Gdy zapadła decyzja o zimowym wyjeździe do Puszczy Białowieskiej w najgłębszych zakamarkach pamięci wyszukałam obrazy mistrzów fotografii przyrodniczej , zwłaszcza te w zimowej scenerii. Pojawiły się także pierwsze marzenia fotograficzne, oczywiście w realnych granicach, ale zdjęcia żubra w padającym śniegu w tych granicach jak najbardziej mieściło się! Po przyjeździe na miejsce okazało się, że owszem śniegu trochę jest lecz dodatnie temperatury nie wróżyły niczego dobrego. W trzecim dniu pobytu, wieczorem, zaczęła się ulewa, resztki śniegu zamieniały się w szarą breję, usypiał mnie szum deszczu i myśl, że dalszy pobyt chyba nie ma sensu…Gdy jednak obudziłam się przed świtem i dotarło do mnie, że nie słyszę szumu deszczu, z ciekawością wyjrzałam przez okno i ujrzałam widok, który przyprawił mnie o szybsze bicie serca!
Gdyby radość mogła unosić, fruwałabym nad Siołem Budy niczym puchacz. . Z nieba bowiem sypał się najprawdziwszy, gęsty śnieg , który zdążył już przykryć całą okolicę białą, puszystą pierzyną! Z niecierpliwością przebierałam nogami w oczekiwaniu na wyjazd w teren, oczywiście z tyłu głowy cały czas miałam niepokój czy aby na pewno żubry będą na swoim stałym miejscu. Każdy, kto znalazł się w takiej sytuacji , rozumie uczucia które mi w tej chwili towarzyszyły i niepokój , który mną targał. Gdy dotarliśmy na żubrową polanę , w gęstym padającym śniegu, udało się wypatrzyć trzy żubrze sylwetki. Są !!!. Tak więc aparat na szyję , plecak na plecy, statyw w dłoń i do roboty….i wtedy okazało się, że w takim padającym śniegu wcale nie jest tak łatwo fotografować. Większość zdjęć wyostrzona na śniegu…a poza tym zaparowane okulary na nosie albo zaparowane albo zasypane śniegiem, śnieg w oczach, w nosie, w aparacie, wszędzie śnieg ! Łatwo nie było ale w końcu udało się zrobić pierwsze ostre zdjęcia.
Nie byłabym sobą, gdybym nie fotografowała w tym padającym śniegu innych białowieskich smaczków Ot chociażby kota, strachy, i oczywiście ptaki.
Wydaje mi się, że w miarę dobrze wykorzystałam ten bardzo krótki czas, chociaż z upływem czasu, gdy emocje już opadły i dokładniej przeanalizowałam swoje ,, dokonania „ doszłam do wniosku, że tytuł rozdziału powinien brzmieć ,,Pierwsze kroki w spełnianiu marzeń „.
Wrzesień . Nadszedł wrzesień długo wyczekiwany , witany z nadzieją na nowe wyzwania fotograficzne . Pojawiło się także pytanie , w jakim miejscu przyjdzie mi sprostać tym wyzwaniom ? Oczywiście burza mózgów i wybór dokonany cztery dni Białowieża i cztery dni Biebrza . Zaczęło się dramatycznie , ulewą na całej trasie dojazdu, chwilami wręcz oberwaniem chmury . Ciemno , ponuro , deszcz , niezłe warunki do fotografowania w puszczy , nie ma co !!! Jechaliśmy na miejsce z bardzo mieszanymi uczuciami i nagle w okolicach Hajnówki zgubiliśmy deszcz ! .Nasze desperackie przedsięwzięcie , czyli wyjazd bez względu na pogodę , zakończył się sukcesem , kolejny dzień początkowo pochmurny , zakończył się słonecznie i tak już było do końca . W planach miałam poprawienie wiosennych zdjęć sóweczki , zaobserwowanie trójpalczaka , jarząbka , zdjęcia żubrów we mgle i może jakieś zdjęcie z rykowiska . Tak więc zacznę od porażki , nie udało się zrobić zdjęcia jarząbka , tylko raz przebiegł nam drogę . Trójpalczak jest ale raczej dokumentacyjnie . A sóweczka pozwoliła się fotografować wystarczająco długo . Tak więc oprócz zdjęć nacieszyłam oczy jej widokiem J Poranne mgły otuliły białowieskie polany i żubrowe pastwiska więc ucieszyły mnie widokiem żubrów we mgle ! Nie pomyślałam tylko o jednym , że w takiej mgle to łatwo się nie fotografuje , autofokus szaleje , okulary na nosie zachodzą mgłą , a i wzrok nie za bardzo daje radę . Dlatego jeleń , który pojawił się na polanie ostry był tylko na trzech zdjęciach :-) Ale jest ! W ogóle rykowisko to zjawisko , na które po raz pierwszy zwróciłam uwagę ale niesamowite odgłosy towarzyszące miłosnym uniesieniom jeleni unoszące się nad pogrążoną w mroku Puszczą , na długo zapadną mi w pamięć i mam nadzieję , że jeszcze niejeden raz dane mi będzie się nim zachwycać . Kolejne dni spędziliśmy nad Biebrzą . Pierwszy raz widziałam taka suszę na bagnach , miejsca dotychczas niedostępne , stały się wręcz pustynią , przerażające !. Dlatego trzeba się było trochę najeździć , żeby wytropić żurawie . Niestety nie udało mi się sfotografować bukowiska , szkoda . Za to zrobiłam zdjęcie w mojej ulubionej konwencji , czyli lekko tknięty kiczem zachód słońca J I oczywiście mglisty poranek nad Biebrzą !Podsumowując wyjazd niezwykle owocny fotograficznie i towarzysko , tak więc polecam wrzesień w puszczy i na bagnach :-)
Moje pierwsze fotograficzne spotkanie z bielikiem miało miejsce dwa lata temu, trwało chwilę i pozostawiło wielki niedosyt. Trudno jest zwabić te ptaki przed czatownię i dlatego postanowiliśmy skorzystać z najpopularniejszej czatowni bielikowej w Polsce centralnej u Marcina. Niestety pogoda postanowiła nam spłatać figla, niebo początkowo spowite mgłą przez resztę dnia przysłaniały gęste chmury i przez cały dzień padał, a chwilami wręcz lał, deszcz! Ale co tam pogoda, ważne, że były bieliki i to ile, jedenaście osobników jednocześnie na polanie! Poza tym dziesiątki kruków i sroki , które wydawały mi się jakoś wyjątkowo małe ! To niezwykła przyjemność patrzeć na te ptaki i chociaż wiele osób porównuje je do kurczaków, to czasem potrafią przypuścić taki atak z powietrza, że bystre kruki przez dłuższą chwilę muszą dochodzić do siebie dziwiąc się gdzie zniknął ich kawałek mięsa.
W ulewnym deszczu bieliki momentami traciły swój majestat i rzeczywiście bliżej im było do kury niż do drapieżnika.
Być może dla wielu osób fotografowanie w komercyjnych czatowniach jest pójściem na łatwiznę ale jaka jest alternatywa? Przecież nie w każdym miejscu można zrobić taką czatownię, którą zaakceptują bieliki. Podobnie jest z wieloma gatunkami ptaków, zwłaszcza jeśli ma się potrzebę zobaczenia jak najwięcej. Chodzi przecież o przyjemność z fotografowania i zdobywania nowych doświadczeń. Mam nadzieję, że niebawem uda mi się wrócić w to miejsce i zrobić zdjęcia, tym razem w ładnym świetle.
Kolejny wpis powstał z potrzeby chwili . Często tak jest na FB , ze ktoś odkryje jakieś moje dawne zdjęcie a kolejnym osobom to zdjęcie przypadnie także do gustu i nagle rozpoczyna się drugie życie zdjęcia . Pojawiają się pytania , jak , gdzie , co ciekawego ? Miło mi było wrócić do zdjęć poczynionych na Wyspach Szczęśliwych :-) Wyjazd odbył się w marcu 2011 roku , zrodził się z potrzeby wytchnienia po ciężkiej pracy , często w stresie , z pragnienia oderwania się choć na chwilę o szaro-burej codzienności i chęci poprzebywania w cieple i słońcu , napawając się widokiem wulkanicznych krajobrazów wyspy .
Był to czas kiedy jeszcze ptaki nie stały się głównym ( i praktycznie jedynym ) obiektem moich zainteresowań , dlatego wiele czasu poświęcałam na fotografowanie takie typowo turystyczne , Trzeba też spojrzeć prawdzie w oczy i stwierdzić , że moje umiejętności także były ograniczone , pojęcie przesłony i ekspozycja , a nawet ISO , były dla mnie tajemnicą :-) Burza piaskowa nadciągająca z Afryki , lekko przysłaniająca słońce , uratowała mi wiele zdjęć , nie padły ofiarą przepaleń . Powierzchnia wyspy prawie całkowicie jest pokryta lawą wulkaniczną , która jest bezlitosna dla flory i fauny wyspy ale jest niesamowicie fotogeniczna Na pustych o tej porze roku plażach , nie ze względu na pogodę lecz okres niewakacyjny , można w czasie odpływu spotkać wiele ptaków , które dość dobrze znoszą obecność człowieka . Mnie udało się sfotografować czaplę nadobną , kamuszniki , kulika mniejszego , sieweczki , piaskowce
Nie mogło obyć się bez wycieczki po wyspie ze zwiedzaniem miejsc , które po prostu trzeba zobaczyć , czyli ogród z fantastycznymi kaktusami –Jardin de cactus , Jameos del Agua – czyli kompleks architektoniczny zaprojektowany przez wybitnego artystę pochodzącego z wyspy Cesara Manrique , Park Narodowy Timanfaya z rozległymi pasmami kraterów , ciekawostką jest restauracja z ogromnym grillem wykorzystującym do pieczenia ciepło płynące wprost z wulkanu ., La Geria z rozległymi uprawami winorośli . I mogłabym jeszcze wiele pisać ale przecież to zdjęcia miałam prezentować :-)
Dlatego serdecznie zapraszam . Zdjęcia będą też wkrótce dodane w zakładce Galeria – Podróże .
Taką nazwę dla swoich miejscówek nad Zatoką Pucką wymyślił jeden z kolegów fotografujących ptaki. I, tak już zostało . Wyjazd nad Zatokę to dla mnie wyjazd nad Pucyfik Miejsc do obserwacji ptaków jest bardzo dużo ale do szczęścia potrzebna jest jeszcze dobra pogoda i brak ludzi na plaży, a to czasem trudno pogodzić. Dlatego my jeździliśmy we wrześniu i październiku, plaże puste, ruch na drogach niewielki, ptaki na przelotach i jeszcze dość dużo słońca . A nad morzem, wiadomo najpiękniejsze są wschody i zachody słońca.
Uwielbiam obserwować wschód słońca w miejscu przez Kaszubów nazywanym Szperk a jest to cypel rozdzielający wody Zalewu Puckiego od chłodniejszych wód Zatoki Gdańskiej .
Na niemal kilometrowej mieliźnie można obserwować setki ptaków .Niestety po wschodzie słońca na plaży w tym miejscu pojawiają się spacerowicze i wtedy trzeba zrobić odwrót…. na śniadanie .
Po śniadaniu jedziemy na Hel , w tym momencie zawsze na usta natrętnie ciśnie się melodia Highway to Hell . Jednak droga na Hel to droga nie do piekła a raczej do małego ptasiego raju ! Mnie zależało zwłaszcza na sfotografowaniu siewkowatych i udało się.
W drodze na Hel po prostu zatrzymywaliśmy się na parkingu i szukaliśmy wzdłuż plaży od strony zatoki a potem od strony morza . Zawsze coś się wypatrzyło . Krzaki na plaży i drzewa stanowiły miejsce odpoczynku i schronienie dla drobnych ptaków na przelotach takich jak mysikróliki, rzepołuchy, czeczotki, świergotki i wiele innych , tego tematu niestety nie zgłębiłam, zbyt mało czasu . Także w portach w Jastarni czy na Helu było ciekawie.
Oczywiście dodatkową atrakcją był zakup ryby prosto z kutra, cała torba wypatroszonych przez rybaka na miejscu ryb, w cenie jednej porcji w restauracji .
Wiem, że wielu kolegów jeździ żeby zaobserwować różne rzadkie gatunki mew, edredony, bielaczki, i wiele innych których ja niestety nie widziałam, nie ten stopień wtajemniczenia.
Pozdrawiam. . Piszcie na fejsa.
Bułgaria . Ubiegłoroczny wyjazd do Bułgarii dedykowany był krasce i żołnie , to właśnie dla tych bajecznie kolorowych ptaków postanowiliśmy przemierzyć tysiące kilometrów po raczej kiepskich drogach . Gdy umęczeni podróżą dojechaliśmy na miejsce , byłam przekonana , że jest to nasz pierwszy i ostatni wyjazd do tego kraju , w końcu gdzieś bliżej też są przecież ptaki i szkoda tylu dni urlopu na dojazd . Jednak już pierwszy poranny przejazd po okolicy przekonał mnie , że trafiłam do ptasiego raju i chyba nie będę żałowała poświęconego wyprawie czasu . O poranku na drodze żerowały lelki , turkawki , szpaki , sierpówki ,dudki, wróble , potrzeszcze , na liniach wysokiego napięcia żołny , kraski i znów turkawki , na co trzecim przydrożnym krzaku gąsiorek lub białorzytka , wszędzie ptaki , ptaki , ptaki …A co do kraski , to cóż było różnie , zauważalna na każdym niemal kroku ale nie zawsze lądowała na tej wymarzonej gałązce , ponieważ tak to z dziką przyrodą bywa . Przebywanie w kolonii kraski i żołny to niezapomniane przeżycie , jeszcze w nocy w uszach rozbrzmiewały mi piskliwe odgłosy żołny przerywane skrzeczącym krakaniem kraski
Wróciłam do domu z kilkoma nowymi gatunkami ptaków czyli , kraską , żołną , białorzytką pstrą , płową, jaskółka rudawą , słonką , pójdźką i … mocnym postanowieniem powrotu ! I tak się stało . Tegoroczny wyjazd był jeszcze ciekawszy , bowiem wiedzieliśmy czego się spodziewać i mieliśmy plan działań . Sześć dni fotografowania czyli sześć poranków i sześć zachodów słońca . W godzinach południowych słońce zbyt ostre do fotografowania , można było więc nadrobić zaległości w spaniu lub zwiedzać okolicę . A okolica piękna , chwilami przypomina żywy skansen , pasące się przy drodze kozy , owce , krowy , poganiane przez prawdziwego pastucha , porozumiewającego się ze swym stadem za pomocą dziwnych okrzyków , w kałuży na drodze kąpiące się gęsi i kaczki . Ludzie korzystający z wozów zaprzężonych w konia lub osiołka .Skromne domki z czerwoną dachówką , ludzie żyją skromnie , żeby nie powiedzieć biednie ale życzliwi i czułam się tam bezpiecznie
.
Fotograficznie wyjazd udany bardziej niż się spodziewałam , choć nie poprawiłam zdjęć kraski na takie bardziej wymarzone , to nadrobiłam zdjęciami pójdźki i syczka . Nie sądziłam , że uda mi się zrobić zdjęcie nocne w przyzwoitej jakości , zdjęć sów dotychczas raczej miałam niewiele dlatego obserwacja i fotografowanie rodziny pójdźki i jej pięciorga dzieci było wielka radością !
I jeszcze było drzewo , prawdziwe drzewo obfitości , czyli uschnięty orzech włoski na którym kwitło ptasie życie towarzyskie a my mogliśmy je obserwować z czatowni , od wschodu słońca przez około trzy godziny na drzewie pojawiło się kilkanaście gatunków ptaków ale o tym już innym razem .
Jednym słowem wyjazd niezwykle ekscytujący i już myślę o przyszłym roku.
Bywają takie sytuacje, że zdjęcie pomimo swych technicznych niedoskonałości jest nam bardzo bliskie, darzymy je sentymentem, spoglądamy na nie z czułością i z radością wspominamy chwile gdy powstawało . Ja ma tak ze zdjęciami gęsi . Po zimowym ,,budowym” zastoju z niecierpliwością wyczekuję wiosennego przebudzenia w przyrodzie, a pierwszą oznaką zbliżającej się wiosny są niewątpliwie przeloty gęsi i żurawi . Przez ostatnie cztery lata miałam okazję obserwować to zjawisko nad Biebrzą, i było na co popatrzeć . Dziesiątki tysięcy ptaków w powietrzu, klucze nadlatujące ze wszystkich stron, odgłosy tysięcy skrzydeł podrywających się do lotu ptaków, i gęganie towarzyszące lądowaniu ptaków na noclegowisku . Ten odgłos towarzyszy mi nawet wtedy gdy wrócę już do domu Niestety najczęściej te wyprawy odbywały się przy braku dobrego światła, a moje umiejętności i możliwości techniczno- sprzętowe nie sprzyjały powstaniu dobrych zdjęć
W tym roku pierwsze gęsi dane było mi spotkać nad rzeką Wieprz, na Lubelszczyźnie .Tam także usłyszałam pierwsze tegoroczne żurawie . I chociaż znów nie zrobiłam zdjęć życia ;-) z radością patrzę na te które zrobiłam .A przecież to dopiero początek sezonu .
Witajcie.
Pierwszy wpis na blogu chciałam poświęcić miejscu, które wywarto największy wpływ na rozwój mojej pasji fotograficznej, czyli będzie o Biebrzy.
Do pierwszej wyprawy nad Biebrzę zdjęcia były dla mnie pamiątką z podróży, wspomnieniem miłych chwil, rejestracją spotkań towarzyskich... Pobyt nad Biebrzą wywrócił wszystko do góry nogami, fotografowanie stopniowo stawało się częścią mojego życia, od tej pory wyjazd, któremu nie towarzyszy fotografowanie ptaków nie jest brany pod uwagę a wszystko za sprawą biebrzańskich bagien. Co jest w tym miejscu takiego, że człowiek traci dla niego głowę i serce?? Dla mnie odpowiedź jest prosta - Wszystko. Niepowtarzalne krajobrazy na przedwiośniu rozlewiska, które zamieniają rzekę w ogromne jezioro z kępami suchych turzyc. Pełna kolorów wiosna rozbrzmiewająca setkami ptasich głosów, prawdziwy raj dla fotografa przygody. Nie ma nic piękniejszego w okresie wiosenno-letnim na bagnach jak spowity mgłami wschód słońca, człowiek przez resztę dnia chodzi niewyspany, ale szczęśliwy. Jesienne zlotowiska żurawi i bukowisko, czyli gody łosi sprawiają, że znów chce się wracać na bagna! Zima jest piękna, ale i sroga, temperatura spada nawet poniżej 30 stopni, a śnieg potrafi w ciągu kilku godzin zasypać drogi i odciąć od świata, ale to nie odstrasza wręcz przeciwnie stanowi niesamowitą scenerię dla fotografowanych ptaków, łosi. Biebrzą jest piękna przez cały rok, każdy biebrznięty mógłby opowiadać o niej godzinami, to nie jest już pasja to stan umysłu.
Polecam Wam opowieści mistrza słowa pisanego i żywego, czyli Pana Tomasza Kłosowskiego, który wraz z bratem Grzegorzem, przybył na bagna ponad trzydzieści lat temu.
"Stanęliśmy jak
Zaczarowani.Od lat szukaliśmy takiej mokrej, dzikiej ziemi. Już po pierwszej wizycie byliśmy przekonani, że w tej magicznej okolicy skarby natury można zbierać garściami "
l ja czerpię z bogactwa tej krainy, może już nie tak dzikiej jak przed laty, ale nadal magicznej i nieodmiennie fascynującej."