Stawy milickie
I ja wreszcie tu dotarłam! A nie było łatwo. Z racji odległości , jak i dostępności dla fotografujących, na Stawy Milickie trafiłam dopiero teraz, ale lepiej późno niż wcale. Pozwolenie na fotografowanie w tym miejscu i budowanie czatowni posiada niewielu dlatego my skorzystaliśmy z warsztatów Marka Kosińskiego http://www.wildlifephotography.pl, (aktualnie wildforest) to informacj
dla osób które mnie pytają o szczegóły. Gdy w dniu przyjazdu przedzieraliśmy się przez trzcinowisko miałam wrażenie, że jak już dotrzemy na miejsce to z pewnością nie dam rady wrócić w ciemnościach, i przyjdzie mi czekać w trzcinach na pierwsze mrozy, które zetną błoto i po lodzie wrócę na brzeg. Nigdy wcześniej nie brodziłam w takim głębokim błocie w woderach, które zresztą przy każdym kroku
bagno zasysało i próbowało pochłonąć razem z moimi nogami. W dodatku towarzyszył mi lęk przed upadkiem w tę, nie da się ukryć niezbyt przyjemnie pachnącą, breję. O wysiłku z tym związanym nawet nie wspomnę! Gdy już w czatowni poczułam pod stopami twardą podłogę z palet i kiedy wyrównał się mój oddech, otarłam pot z czoła, kilka razy przetarłam okulary, świat wydał się już piękniejszy, a błotne potwory schowały się we szuwarach Po pewnym czasie zaczęły się pojawiać czaple polujące tuż przed nami. Niebawem także zobaczyliśmy pierwsze jelenie, trochę daleko ale dla mnie to i tak niezła gratka. Dotychczas nie miałam okazji oglądać ich za często. Szkoda tylko, że pogoda taka z tych najmniej przyjaznych fotografii, czyli szaro - buro i ponuro.
W wielu miejscach w Polsce można fotografować noclegowiska żurawi, podobnie jak rykowisko ale to tu przyjeżdża się żeby zobaczyć brodzące w wodzie jelenie a wokół setki a nawet może tysiące ptaków. Mnie to się niestety nie do końca udało, ale i tak to co zobaczyłam na długo zostanie mi w pamięci. To jest niesamowite uczucie gdy człowiek siedzi w ukryciu i słyszy wokół tysiące ptasich głosów, łopot tysięcy skrzydeł tuż obok i czuje się częścią tego ptasiego świata. Gdy przed zmrokiem żurawie zlatywały przed naszą czatownią na chwilę pojawił się ślad słońca i wszystko zabarwiło się na różowo, jakież to były magiczne chwile. A kiedy pojawił się jeleń, światła było tak mało, że ledwie udało mi się wyostrzyć, tym bardziej, że młody byk szybko poruszał się a moje ręce drżały z emocji.
Pomimo obaw, że mój powrót z czatowni nastąpi dopiero zimą, po pierwszym mrozie, jakimś dziwnym sposobem udało się wrócić i powtórzyć tę sztukę jeszcze kilkakrotnie J a na dowód mam zdjęcia. Fotografowanie o zmierzchu czy przed świtem nie jest łatwe, trudno wyostrzyć gdy niemal nic nie widać, autofocus szaleje, a ostrzenie w trybie manualnym, przez zaparowane na rozemocjonowanej twarzy okulary , też nie jest łatwe. Na szczęście dzięki pomocy współtowarzyszy i ich dobrym radom, podołałam. Ze stawów wróciłam z wieloma zdjęciami , które można oglądać w różnych miejscach na mojej stronie , serdecznie zapraszam!